Do usłyszenia!

Wszystko wskazuje na to, że musimy się przygotować na czasowy brak regularnych wpisów na blogu. Oznacza to jednak, że nasi koledzy wkrótce dotrą do celu- Stacji A.B. Dobrowolskiego.

55 dzień rejsu

65°13,72’ S, 100°42,32’ E, kurs = 228°, V=13,1 kn, stan zalodzenia 8

Wczoraj (niedziela) byliśmy zaproszeni na rozmowę do Dymitra, kierownika 67 RAE. Mamy się pakować, bo Oaza blisko. Miły gest ze strony szefa – możemy zostawić rzeczy nieprzydatne w Oazie i wrócić do tych samych kajut w połowie lutego. To duża pomoc. Zabraliśmy ze sobą ekwipunek na wszystkie pory roku i pięć miesięcy ekspedycji. Teraz potrzebne są nam rzeczy specyficzne, stosowne do pogody w Oazie Bungera i niespełna siedem tygodni pobytu. Wiemy też, że musimy zabrać część ładunku z kontenerów, aby je odciążyć. Będą włożone do siatki podwieszonej pod helikopter i polecą z nami. Coraz więcej niewiadomych zamienia się na wiadome. Dzięki temu myśli nie błądzą już po bezdrożach niepewności.

Wiele godzin towarzyszą nam wieloryby. Z machania ogonami wnoszę, że witają nas serdecznie. Nie ma ich wiele, ale kilkoro osobników tu i tam mogę uznać za rozproszone stado. Ogromne góry lodowe z kolei witają nas chłodno, co mi nie przeszkadza, bo i tak je lubię.

Dziś (poniedziałek) wpłynęliśmy na Morze Mawsona. Około czwartej rano napotykamy pierwsze pole lodowe. Lodołamacz zmienia taktykę znaną mi z poprzednich starć. Płynie wolno, bardziej rozpychając kry na boki, aniżeli je krusząc. Przypomina to trochę przeciskanie się przez zatłoczony autobus do wyjścia na najbliższym przystanku. Powoli, grzecznie, ale uparcie do przodu. Opływamy szelfowy lodowiec Shackletona, którego ogromne, pokruszone bloki lodu widać z prawej burty. Do Oazy podchodzimy od północnego-wschodu, dzięki czemu śmigłowce będą korzystały ze wsparcia wschodnich wiatrów w czasie lotu z ładunkiem.

Po południu jesteśmy spakowani i gotowi do desantu. Dostaliśmy wiadomość, że możemy lecieć już jutro, dwa dni przed czasem. Jednak sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie i niczego zaplanować na sztywno nie sposób. Opuszczając statek, tracimy dostęp do komunikatora, przy pomocy którego przesyłaliśmy wpisy do bloga. To tak, jak utrata łączności z astronautami, kiedy w swoich misjach kryli się za Księżycem. Wyjdziemy z cienia, kiedy uruchomimy własny terminal w bazie. Nie będzie to szybki Internet, ale lepszy rydz niż nic. Wtedy blog znów odżyje.
Do usłyszenia!

Przesłane przez Marka Lewandowskiego