Pierwsze wieści z Oazy Bungera

Nasi koledzy urządzają się powoli w nowym miejscu – trwają prace porządkowe w dwóch budynkach mieszkalnych “Kraków” i Warszawa” i układanie codziennego grafiku prac. Otrzymaliśmy również relację, jak przebiegało dotarcie IV Wyprawy Geofizycznej do Oazy Bungera – zapraszamy do lektury!

63 dzień wyprawy

66o16’29” S, 100o45,00” E, T=-4C, Tw= 15C, Vw=12 m/sek

Wtorek, połowa ekspedycji. Choć nie opuściliśmy statku, to jednak nie pisałem w kółko tego samego  – czekamy, czekamy, czekamy…  We wtorek i w środę zeszłego tygodnia Antarktyda próbowała nas wydmuchać huraganową śnieżycą, a w czwartek otumanić mgłą. Czekamy, aż się uspokoi.

W czwartek od rana dużo się dzieje. Cały dzień przepakowujemy kontenery, aby nie ważyły więcej niż 4,5 t brutto. Rosjanie niezwykle pomocni. Dimitr razem z Adamem wiążą nadmiarowe 2 tony naszego ekwipunku w zgrabną paczkę oplecioną siatką, która potem wygląda jak surrealistyczna futbolówka, podwieszona pod helikopterem. Jednak ciągle wieje, a sąsiad z korytarza mówi „Bog nad nami smiejotsa”.

Wreszcie w piątek z głośnika padło sakramentalne: „Swabodnym uczastnikom RAE stawitsja na wiertolotnoj płoszczatkie dlia pierektratki wiertolota”. „Powtariaju”. I powtarza. Po takim komunikacie kilkunastu facetów na helidecku wspólnymi siłami przestawiają helikoptery na miejsce startu. Jeden człowiek = ok. 1 KM, kilkunastu to ok. 15 KM. Taka moc wystarczy, aby przetaczać helikoptery po pokładzie.

Po południu RAE podejmuje próbę desantu na Oazę Bungera. Jednak w pierwszym podejściu akcja pali na panewce. Helikopter z ludźmi i podwieszonym małym kontenerem nie daje rady. Zawraca w połowie drogi z powodu wichury i złej widoczności nad lodowcem Shackletona. Trzy godziny później próbują jeszcze raz, ale tym razem z sukcesem. Tam i z powrotem, z rozładunkiem na miejscu w Oazie, obracają w niecałe dwie godziny. Po pierwszej grupie leci druga. Potem jeszcze trzeci lot, tym razem z ładunkiem.

Nasz lot planowany jest w sobotę o 14.00.  U nas czternasta oznacza dziewiąta rano u Was. Więc kiedy w sobotę wstawaliście, przeciągnęliście się leniwie, sięgnęliście po kawę po kawę i po raz tysięczny obejrzeliście te same wiadomości, my lądowaliśmy w Oazie.

Ładujemy się z lekkim opóźnieniem, bo musimy jeszcze wnieść do helikoptera część sprzętu. Wsiadamy do środka, Monika i ja bliżej pilotów, Adam z Wojtkiem przy tylnych drzwiach, razem z mechanikiem pokładowym. Zakładam słuchawki – mam mieć bezpośredni kontakt z dowódcą, gdyby przyszło do podejmowania decyzji. O 14.33 do widzenia lodołamaczu! Zobaczymy się znów w połowie lutego.

Lecimy nad lodowcem Shackletona, który jest zjawiskiem samym w sobie. Żałuję, że na moim miejscu nie siedzi glacjolog, bo miałby niezwykłą frajdę, oglądając glacitektoniczną fakturę szelfowego lodowca uchodzącego do oceanu, pełną rowów ekstensyjnych, uskoków zrzutowo-przesuwczych, powierzchniowych zastrug i jezior z wytapiania. Wszystko nagrałem i służę materiałem, gdyby ktoś potrzebował.

Po trzech kwadransach krążymy już przez chwilę nad stacją i lądujemy. Jest słonecznie, choć wietrznie i zimno. Poza tym kamieniście i bezwonnie. Wokół czoła lodowców, tuż obok zamarznięte jezioro. Tak wyglądał Mars, kiedy jeszcze była na nim woda.

Adam wysiada pierwszy i prowadzi akcje rozładunkową. Sytuacja nie jest banalna, bo helikopter nie wyłącza śmigieł, które wzniecają burzę piaskową, siekąc piaskiem po oczach. Pracujemy więc w goglach pod presją czasu. Monika zabezpiecza lżejsze bagaże, aby nie odleciały, Wojtek wyciąga bagaże z wnętrza helikoptera. Na miejscu Rosjanie, którzy przyjechali to dzień wcześniej i są rozlokowani w pobliskiej bazie Oazis, pomagają nam w rozładunku.

W końcu heli odlatuje, a my zostajemy sami. Jesteśmy poruszeni. Pięć lat pracy nad projektem powrotu do Oazy Bungera materializuje się lądowaniem grupy czworga „dobrowolców” (import z rosyjskiego, po polsku ochotnicy), którzy są tu po raz pierwszy i mają rozpoznać stan stacji po 42 latach nieużywania, przygotować ją na pobyty kolejnych wypraw, a także przeprowadzić testowe badania naukowe. Bardzo dziękujemy tym, którzy oddali swój czas i włożyli niemały trud w przygotowanie naszej wyprawy. Dziękujemy też sobie nawzajem za upór, nieprzespane noce, wytrwałość i konsekwencję w działaniu, choć parę łez się wylało, kilka cierpkich słów padło, parę niepotrzebnych gestów wykonano… Włodek zawsze powtarzał, aby nie zasładzać rzeczywistości, więc się słucham i nie słodzę. Tym bardziej, że cukier szkodzi, choć krzepi (ktoś pamięta autora przedwojennego sloganu „Cukier krzepi”?).

A co byście powiedzieli na Klub Dobrowolców? Byłoby nas z 10-cioro… kilka razy więcej niż wymagane 3 osoby dla założenia kola poselskiego.

No zaraz, ja tu sobie gadu gadu, a robota czeka. Mamy dwie godziny na przygotowanie miejsca pod kontenery. Nie jest idealnie, bo teren jest pokryty gruzem moreny lodowcowej, lekko pochyły w kierunku budynków stacji Dobrowolskiego. Znakujemy wybrane miejsca farbą geodezyjną i, póki nie nadleci helikopter, wchodzimy do środka budynków. O tym co tam zastaliśmy, napiszę jutro.

Dobranoc!

Przesłane przez Marka Lewandowskiego