W kolejnym wpisie poznacie nieco kulisy przekazania Polsce Stacji Oazis, przemianowanej w 1959 roku na placówkę imienia wybitnego polskiego badacza Antarktyki Antoniego Bolesława Dobrowolskiego, oraz pierwsze wrażenia z dotarcia do Oazy Bungera.
64 dzień wyprawy
66o16’29” S, 100o45,00” E, Tz=-1,4C, Tw=17C, Patm.= 981 hP, Vw=1,4 m/sek
Dwa budynki stacji Dobrowolskiego, „Warszawa” i „Kraków” (odpowiednio dalej i bliżej północnego brzegu słodkowodnego jeziora Figurowego) to swoiste wehikuły czasu. Za drzwiami rozpościera się, pocięta na puzzle, panorama PRL i ZSRR końca lat 60-70. Wiele puzzli zostało wymiecionych przez wichry dziejów, ale te, które zostały, jak słowa klucze przywołują wspomnienia z dawnych lat. Kilka zmokłych gazet na stoliku przenoszą nas do końca roku 1978, kiedy do Oazy wyruszała ekspedycja kierowana przez dr Wojciecha Krzemińskiego. Akurat wtedy, na miesiąc przed wyjazdem, zostałem przyjęty na Studia Doktoranckie Instytutu Geofizyki PAN. Pamiętam zdawkową, ale sympatyczną rozmowę z Panem Wojciechem na schodach w budynku PAST w Warszawie, gdzie mieściły się zakłady naukowe Instytutu. Do głowy mi nawet nie przyszło, że będę stał w tej samej roli, w tych samych drzwiach stacji Dobrowolskiego 43 lata później.
Już na pierwszy rzut oka stacja Dobrowolskiego wygląda nienajlepiej. Została zbudowana jako stacja Oazis przez Związek Radziecki w 1956 roku ze sklejki brzozy syberyjskiej impregnowanej bakelitem. Przez 66 lat nie padła pod naporem huraganów, których prędkość potrafi osiągać w tym miejscu 250 km/godz. Stacja Oazis została, wraz z wyposażeniem, podarowana Polsce dwa lata później. Oficjalne przejęcie stacji przez Polskę i działającą w jej imieniu Polską Akademię Nauk (PAN; przy okazji Polską, a nie Państwową, jak słyszę i czytam niekiedy w mediach), miało miejsce 23 stycznia 1959 roku. Jednocześnie prezydium PAN nadało stacji imię Antoniego Bolesława Dobrowolskiego, wybitnego polskiego geofizyka, specjalisty od śniegu i lodu, badacza Antarktyki i autora obszernej monografii Naturalna historia śniegu. Tak narodziła się pierwsza polska stacja antarktyczna
Powód przekazania nam stacji Oazis był zasadniczo jeden. Związek Radziecki, politycznie osamotniony w walce z blokiem krajów zachodnich o wpływy na Antarktydzie, zachęcał inne kraje do współpracy na szóstym kontynencie. Na posiedzeniu SCAR w Moskwie w roku 1958 zaproponowano uczonym z Danii i Polski udział w kolejnej Sowieckiej Wyprawie Antarktycznej (SAE, po rozpadzie ZSRR przemianowaną na RAE). Władza polityczna ZSRR zaaprobowała jednak tylko kandydata z bratniej Polski. Dla wzmocnienia pozycji PRL jako sojusznika w przygotowywanym Traktacie Antarktycznym dołożono nam pod choinkę jeszcze stację Oazis, nota bene trochę kłopotliwą w utrzymaniu, bo nie leżącą na szlaku od Mirnego (pierwszej stacji radzieckiej) do budowanych w tym czasie w głębokim interiorze stacji Wostok i Konsomolskaja. Taka stacja off-the-trail.
Zwiedzamy oba budynki i już wiemy, że łatwo nie będzie. Panuje w nich nieład i zimna, niszcząca wilgoć, spotęgowana warstwami lodu i śnieżnymi zaspami. Decydujemy o przeznaczeniu „Warszawy” na bazę główną, gdyż jest w lepszym stanie niż „Kraków”. Liczymy, że może jeszcze tej nocy uda nam się oczyścić i dogrzać jedną z czterech izb, aby przenocować pod dachem. Do tego potrzebne nam są kontenery, w których znajdują narzędzia i wyposażenie. Ze sobą mamy tylko namioty i śpiwory oraz rzeczy osobiste, które pozwolą nam przetrwać kilka dni w rozwiniętym ad hoc obozie. Jednak kontenery pozostaną przynajmniej do jutra na statku. Jak nas informują Rosjanie z Bunger Oazis, dalsze loty, ze względów technicznych, zostały dziś odwołane.
Nocujemy więc w namiotach albo, jak Wojtek, pod gołym niebem. W ogólności, nie jestem amatorem nocowania w namiocie, szczególnie na kamienistym gruncie w czasie lodowatej wichury, ale przytulam się do Antarktydy, prosząc ją o wyrozumiałość. Odpowiada uprzejmością i przykręca nieco kurek z wiatrem, choć zapomina o włączeniu choćby lekkiego ogrzewania. Rano budzę się z letargicznego snu. W namiocie jest nieco cieplej, bo nad ranem wyjrzało słońce. Wspólnie jemy to, co zabraliśmy ze statku, popijając letnią już herbatą z termosu. W końcu przylatuje helikopter, zrzucając nam, z dwugodzinnym odstępem, upragnione kontenery. Wyciągamy sprzęt i wyposażenie. Adam uruchamia generator prądu, Wojtek i Monika szykują mały pokoik w „Warszawie”, abym mógł przespać w nim kolejną noc. Odgrywam jeszcze chojraka, że przecież mogę spać w namiocie również kolejne noce, ale głęboko w duszy jestem wdzięczny współtowarzyszom za troskę o moje samopoczucie. Kładę się spać na łóżku polowym, w otulinie wysokogórskiego śpiwora, z poduszką pod głową. Młodzież śpi w namiotach.
Jutro opowiem, jak odbudowaliśmy „Warszawę”.
Przesłane przez Marka Lewandowskiego