Wyjazd coraz bliżej

Czas płynie nieubłaganie, tym samym możemy liczyć na pierwsze, krótkie podsumowanie pobytu.

94 dzień wyprawy

66°1 6’29” S, 100°45,00” E, Tz=-1C Tw=22C Patm.= 978hP

Coraz intensywniej zbieramy się do wyjazdu, który jest przewidziany na poniedziałek. Zwijamy monitoringi magnetyczne, sejsmiczne i meteo, Monika pięknie odnawia gorącą lutownicą zabytkowe drogowskazy, a panowie zamieniają się w cieśli i ślusarzy, zabezpieczając ściany domków obserwacyjnych przed wszędobylskim śniegiem. Do wykonania jest jeszcze ogrom pracy, a przecież nie leniliśmy się przez pięć tygodni, z rzadka tylko znajdując pojedyncze godziny na kontemplacje i odpoczynek. Niezależnie od prac nad przywróceniem budynków do stanu używalności i instalowaniem urządzeń pomiarowych, każde z nas miało własny program naukowy. W końcu stacja polarna ma być wielowymiarową platformą do prowadzenia badań przyrodniczych, do której przyjeżdża się ufając, że znajdziemy tu nie tylko wikt, opierunek, kuchnie, toaletę i wyśpimy się po całym dniu pracy, ale także przygotowane stanowiska badawcze i pomiarowe oraz miejsce do pracy koncepcyjnej. Bez badań naukowych (w pewnych kręgach nazywanych badactwem) stacje były by martwymi figurantami, nieużytecznym bytem, tkwiącym beznadziejnie w absurdalnie jałowej przestrzeni.

Najpełniej swój program naukowy zrealizowała Monika, pracując w terenie z parterem rosyjskim, szczególnie w miejscach nie odwiedzanych do tej pory przez człowieka. Przeszła ponad sto kilometrów, zbierając średnio jedną próbę na kilometr. Także Wojtek przez kilka tygodni zebrał dane o dynamice zmian w jonosferze, co było jego głównym celem. Najgorzej naukowo na rewitalizacji stacji Dobrowolskiego wyszedł Adam, który przede wszystkim poświęcił się pracom instalacyjnym i remontowym, imponując przy tym wiedzą techniczną i wszechstronnością rzemieślniczą. Nie mam wątpliwości, że bez Adama w naszym zespole, użytkowość stacji Dobrowolskiego pod koniec wyprawy nie różniła by się wiele od stanu w jakim ją zastaliśmy. Mimo to Adam znalazł jeszcze czas na pobranie prób gleby i śniegu, ustawienie stacji meteo, a także poświęcił kilka nocnych godzin aby zrobić skaning terenu wokół stacji. Talenty archiwisty historycznych artefaktów, a także rzemiosła stolarskiego ujawnił też Wojtek, którego kunszt, ocierający się o rzemiosło artystyczne, odnajdą kolejne wyprawy w sieni domku geofizyków.

W ogólności, prace nad podniesieniem stacji oraz testy pomiarowe i badania terenowe sprawiły, że pracowaliśmy po 16 godzin na dobę, nierzadko więcej. Zarośliśmy (panowie), schudliśmy (wszyscy), ogorzeliśmy i starliśmy sobie zęby, zgrzytając i zżymając na wady innych Dobrowolców. Nagrodą w ostatnich dniach, kiedy słońce chowało się już niżej pod horyzontem, były gwiazdy Krzyża Południa nad naszymi głowami, wschodząca Wenus, piękna i wielka jak nigdzie indziej, srebrzyste chmury w jonosferze i szczątkowa – ale zawsze – zorza polarna. To wszystko w plenerze jak z tandetnego landszaftu – błękitny blask wpół rozmarzniętego jeziora, biel lodu, ciemne, poszarpane grzbiety moren na tle wielobarwnego nieba z purpurową dominantą, przekreślonego czarną krechą nieodległego lądolodu. Nigdy bym nie kupił, gdybym zobaczył taki obrazek w galerii malarskiej albo na bazarku na Kole

Przesłane przez Marka Lewandowskiego