Na statku “Akademik Fiodorow” oprócz naszych kolegów, którzy kierują się do Oazy Bungera, płyną rosyjscy naukowcy, których punktami docelowymi są rodzime stacje położone na Antarktydzie. Pierwszym przystankiem na trasie jest Stacja Progress.
38 dzień rejsu
69°02,47’ S, 76°24,50’ E, pole lodowe, Prydz Bay
Dziś dzień zera. Rano temperatura 0°C, prędkość statku 0 kn, prędkość wiatru 0 m/s, tylko ciśnienie wyłamało się ze schematu, choć też po zaokrągleniu wynosiło 1000 hP, czyli obfitowało w zera. Stanąć statkiem w lodach Antarktyki to nie taka prosta sprawa.
„Akademik Fedorov” to nie tylko lodołamacz, ale także okazjonalnie helikopterowiec. Aby przeistoczyć się z pierwszego w drugie, lodołamacz wielokrotnie wbija się i cofa, potem jeszcze raz i jeszcze raz, coraz dalej w lód. Kapitan musi izolować statek od morskich fal, ustabilizować jednostkę, a jednocześnie spoziomować, zapewniając właściwą pozycję helidecku (części pokładu, z którego operują helikoptery). Jeden helikopter uwięziony linami do helidecku, drugi czeka w hangarze. Ekipa techniczna przy pomocy dźwigu montuje skrzydła do wirnika.
Następnie pilot uruchamia maszynę, sprawdza wskaźniki, testuje układ napędowy i gestem zaprasza pasażerów. Pasażerowie ładują swój bagaż do dwóch zewnętrznych koszy i wchodzą na pokład. „Posadka” trwa ledwie kilka minut. Potem „wiertolot” odlatuje do stacji Progress, która jest gdzieś tam, na południowy-zachód, za wielką górą lodową.
Kiedy nie ma helikoptera, załoga przygotowuje cargo do podczepienia pod śmigłowiec. Wszystko perfekcyjnie przygotowane i realizowane. Pełen szacun. Lotów będzie kilkanaście, zanim blisko 40 ludzi oraz sprzęt wyprawy opuści statek. Oby nie było silnego wiatru.
Od wczoraj żegnamy tych, którzy wyruszają ze stacji Progress na stację Vostok (w ramach ćwiczeń z geografii, spróbujcie znaleźć tę stację na globusie). Jesteśmy wzruszeni, bo szczerze się polubiliśmy. Spędzą tam cały rok, zmieniając dotychczasowych zimowników. Konwój liczy kilkadziesiąt wielkich ciągników, podzielonych na kilka mniejszych oddziałów, jadących w pewnej odległości jeden za drugim. Droga pnie się w górę od morza do 3800 m nad jego poziom. Ciśnienie jest tam zwykle mniejsze o połowę od średniorocznego ciśnienia atmosferycznego w Warszawie. Temperatura latem rośnie co prawda do prawie -40°C, ale zimą spada do -82°C. Powyżej dziura ozonowa, zapewniająca zwiększoną dostawę szkodliwego promieniowania ultrafioletowego.
Choć sama stacja to dowód wspaniałości ludzkiej myśli technicznej, to życie na Vostoku jest najtrudniejszą próbą dla polarników. Vostok, ale także stacja Amundsen-Scott położona na geograficznym biegunie południowym czy inne posadowione na lądolodzie przegrają w końcu walkę z nawiewanym śniegiem i zostaną wchłonięte przez antarktyczną pokrywę lodową. Podobny los spotkał już niejedną stację antarktyczną, która zniknęła pod śniegiem w ciągu kilku dekad.
Dziś tylko anteny, wystające smętnie spod śniegu jak w przypadku stacji Plato, znaczą miejsce ich lodowego pochówku. Przed wyjazdem czytałem, że wiele stacji jest porzucanych przez swoich założycieli. Wrosną w lądolód, z którego uwolni ich dopiero prawdziwie globalne ocieplenie. My idziemy pod prąd. Przebudowujemy stacją Arctowskiego, rewitalizujemy stację Dobrowolskiego. I dobrze robimy, o czym jutro.
Przesłane przez Marka Lewandowskiego