Na południu bez zmian

Warunki coraz trudniejsze, na przeszkodzie stanęła ponad 3 metrowa warstwa lodu i śniegu.

48 dzień rejsu

Współrz. b.z., kurs = 0°, V=0, stan zalodzenia 10

W Wigilię (piątek) helikoptery przewiozły część załogi do stacji Mirnyj.
W sobotę (przedwczoraj) pogoda jak w siwym Nigdzie (vide dzień 34). Temperatura powietrza ok. zera, wody podobna. Przez kilka dni, przedzieraliśmy się na południe przez pole lodowe Morza Davisa. Lód początkowo cienki, grubiał stopniowo do ponad dwóch metrów. Lodołamaczem wstrząsały dreszcze i wibracje, w które wpadał po każdym natarciu na lód. Dudnił, trzeszczał, mruczał i telepał, grając jak na perkusji każdym słabiej przytwierdzonym elementem swojego wyposażenia. Miałem wrażenie, że jestem na traktorze, orzącym gołoborze w Górach Świętokrzyskich. Pod górę, oczywiście. W końcu stanęliśmy.

Niedziela (wczoraj). Przez ostatnią dobę stoimy w miejscu. Czekamy na decyzje kierownictwa wyprawy, co dalej. Lód trzy metry, plus pół metra śniegu. To warunki graniczne dla naszego lodołamacza. Do brzegu ok. 20 km. Jak słyszę, powinniśmy podejść na tyle blisko, aby rozciągany na tę okoliczność rurociąg połączył lodołamacz ze stacją Mirny i zaopatrzył ją w paliwo. Poza tym, mamy nie tylko paliwo dla stacji, ale również ciężki sprzęt, w tym dźwig oraz materiały budowlane dla powstającej tam nowej infrastruktury. Budiem bitsia – mówi kolega z korytarza.

Po południu zaczęły się loty z ładunkiem i z ludźmi. Zespół hydrologów i techników w kilku miejscach badał grubość lodu aby określić szanse lodołamacza na dotarcie do Mirnego przed Nowym Rokiem. Nie znam wyników, ale lodołamacz ciągle stoi.

Poniedziałek. Tak sobie piszę i piszę, dzień po dniu, zachęcony frazą z piosenki śpiewanej onegdaj przez Pana Jerzego Stuhra: „ śpiewać każdy może”. Jeśli śpiewać, to i pisać. No to piszę bez sięgania do źródeł, z pamięci, a winę za to co z tego wychodzi ponosi Pan Jerzy.
Na południu bez zmian. Parafraza tytułu książki „Na zachodzie bez zmian” Enrique’a Remarque’a. Tak przy okazji, czy ta pozycja nadal jest na liście obowiązkowej literatury dla młodzieży szkolnej? Parafrazuję nie dla słownej zabawy, lecz z powodu sytuacyjnej analogii.

W powieści Remarque’a linia frontu I Wojny Światowej pozostawała bez zmian za przyczyną, o której Remarque nie pisał. Wiecie, co to jest kuesta? Nie kwesta, tylko kuesta (ang. quest). Jakby co, to odsyłam do podręcznika Stanisława Lewińskiego (1937). Otóż jest to termin określający długi na wiele kilometrów uskok tektoniczny o niewielkim zrzucie. W terenie ujawnia się jako rozwinięta nad uskokiem skarpa, o wysokości mniej więcej kilku metrów. Jadąc z Lille do Paryża, gdzieś w okolicach Arras, przecinamy taką skarpę, która stanowiła frontową rubież obronną wojsk francuskich. Przez wiele miesięcy żołnierze okopani na skarpie skutecznie odpierali tych, którzy atakowali z jej przedpola. Niewielka, dwumetrowej wysokości struktura geomorfologiczna, które decydowała o losach wojny (no, może trochę przesadzam…). Nota bene, pod koniec książki (mam nadzieję, że nie pomyliłem książek – może ktoś sprawdzić?) pojawia się postać żołnierza o nazwisku Lewandowski, którego, ciężko rannego, w polowym lazarecie odwiedza żona, kładąc się do jego łóżka. Wszyscy pozostali dyskretnie odwracają się na bok…

Ale do rzeczy. Otóż Antarktyda, podobnie jak Francja, rozwinęła swoją rubież obronną tyle, że w formie bariery lodowej na szelfie, struktury geologicznej ukrytej pod powierzchnią Morza Davisa. Wygląda na to, że w tym roku jej nie pokonamy. Nadal stoimy. Na południu bez zmian.

Przesłane przez Marka Lewandowskiego