Wczoraj uczestnicy IV Wyprawy Geofizycznej sporo czasu spędzili w terenie i na doglądaniu sejsmometru – udało się, działa! Poniedziałek natomiast upłynął a porządkach i to w dodatku o charakterze wręcz archeologicznym.
68/69 dzień wyprawy
66°16’29” S, 100°45,00” E, Tz=-1°C Tw=23°C Patm= 991hP
W niedzielę pracowaliśmy na obrzeżach Oazy Bungera. Monika z Wsiewą na wyspach Taylora na zachodzie archipelagu, zaś Wołodia, Adam, Wojtek, ja na wyspie Milles, która znajduje się w jego północno-wschodniej części. Lecieliśmy pół godziny do pierwszego punktu, wyznaczonego na wyspie Milles. Pilot posadził helikopter na niewielkim skrawku poziomego, równego terenu i dał znak do desantu. Wyskoczyliśmy we czterech. Wypakowaliśmy plecaki z koszy podwieszonych na boku helikoptera i przycupnęliśmy pod wirującymi skrzydłami. Helikopter wzbił się w górę i odleciał na zachód, z Moniką i Wsiewą na pokładzie.
Kiedy tuman kurzu opadł, Wołodia sprawdził lokalizację poprzez GPS i ze zdumieniem stwierdził, że znajdujemy się na lodowcu. Jako żywo jednak mała, skalna wyspa w niczym go nie przypominała. Co więcej, wyspa w niczym nie przypominała również wyspy rozległej Milles. Kiedy Wołodia gorączkowo konsultował z helikopterem nasze położenie, my podziwialiśmy topografię wyspy, której gładkie, kopulaste pagórki zbudowane z prekambryjskich, różowych granitów i pasiastych gnejsów były efektem pracy lodowca, który szlifował je na gładko, spływając do oceanu.
Na północ i wschód od nas był już tylko lodowiec, poza tym wokół wyspy pola lodowe, spod którego wystawały drobne wysepki, podobne do naszej. Pierwsza duża wyspa położona była około 10 km na zachód. Wołodia zrozumiał, że właśnie to jest wyspa Miles, a my wylądowaliśmy w dziewiczym miejscu wskutek niedokładności mapy. Skoro miejsce było dziewicze, to skwapliwie nadaliśmy wyspie nazwę Nasza, czego nie omieszkałem wypisać flamastrem (tzw. permanentnym) na jednej ze skał, wypolerowanych przez lodowiec. Chwile potem nadleciał śmigłowiec, by ewakuować nas z nieplanowanej lokalizacji i zabrać na właściwe miejsce, gdzie spędziliśmy resztę dnia na zbieraniu próbek skał i śniegu.
W tym czasie Monika z Wsiewą rozpoznawali geologię innych dziewiczych wysp mikroarchipelagu Taylora, brnąc w śniegu po pachy i taszcząc kilogramy skał różnych facji i różnego wieku. W sumie zebraliśmy unikalny materiał do badań geologicznych, paleomagnetycznych i niwalnych, eksplorując jednocześnie wyspy pod kątem ustawienia w przyszłości stacji sejsmicznych do rejestracji trzęsień wywoływanych ruchem lodowca.
Po południu sprawdzamy czujnik sejsmometru – nareszcie dioda świeci się na zielono. Sejsmometr działa i rejestruje przychodzące fale sejsmiczne! Test zaliczony. Jutro zaczynamy pracę nad uporządkowaniem domku magnetycznego, budynku „Kraków” oraz inwentaryzacją zapasów żywności. Mamy jej dużo, nie da się ukryć.
Dziś (poniedziałek) od rana prace porządkowe. Mało romantyczne, ale konieczne. Sporo czasu zajmuje nam selekcja rzeczy o charakterze historycznym, śmietnik ma przecież zalety jako źródło wiedzy archeologicznej. Swego czasu artefakty znalezione na starym wysypisku śmieci na Ujazdowie opowiedziały historię XIV-wiecznej Warszawy, a ich ilość świadczyła o dynamice rozwoju przyszłej stolicy Polski. Myślimy, aby zabrać przynajmniej część zbioru do domu, ale czy byłoby jakieś muzeum chętne do przyjęcia cudów techniki pomiarowej sprzed ponad pół wieku? Albo konserw czy zup w proszku? Prosimy o sygnał!
W sumie cały dzień pochyleni nad śmietnikiem, skrzyniami i beczkami z żywnością, łopatą do wygarniania śniegu, wieczorem mamy mało zapału do czegokolwiek. Bolą nas grzbiety, ręce, męczy zaduch 40-letniej żywności. Pociesza tylko zbliżająca się meta tych porządków, choć przed nami jeszcze czyszczenie terenu wokół „Warszawy” i „Krakowa”. Może jutro będzie lepiej, choć kolacja będzie taka sama jak dziś – kasza gryczana i ćwiartki kurczaka.
Przesłane przez Marka Lewandowskiego