Realia pracy w terenie

Zapraszamy za kulisy pracy naukowej, które odsłania przed nami profesor Marek Lewandowski. Nie dość, że trzeba mieć niezłą krzepę, to jeszcze dużo cierpliwości. I to nie tylko do pogody.

77 dzień wyprawy

66°16’29” S, 100°45,00” E, Tz=+0°C, Tw=21°C, Patm= 983 hP

Zadanie na dziś było proste. Wykopać pięć dołków, włożyć do nich elektrody do mierzenia prądów elektrycznych powstających w skałach pod wpływem zmian ziemskiego pola magnetycznego (tzw. prądów magnetotellurycznych) i wrócić do bazy na drugie śniadanie.

Magnetotelluryka to jedna z metod geofizycznych, pozwalająca rozpoznać struktury tektoniczne w głębi Ziemi. W mojej pamięci pozostał obrazek z wczesnej młodości, kiedy przed niedzielnym wyjazdem na ryby szedłem ze stryjem do ogródków działkowych na Sadach Żoliborskich i tam małą łopatką kopaliśmy kilka dołków, z których delikatnie wyciągałem dżdżownice. Zajmowało nam to pół godziny, a narwiańskie ryby brały dżdżownice w ciemno.

Wziąwszy poprawkę na odmienne środowisko, przebrałem się w polarne ciuchy, założyłem gogle z filtrem 4 i wraz z podobnie przebranymi Adamem, Moniką i Wojtkiem ruszyliśmy na stok moreny, zapadający łagodnie do jeziora Figurowego. Wzięliśmy także solidne łopaty, kilof i łom, bo przecież morena polodowcowa to nie ogródek działkowy.

Po godzinie pierwszy dołek był gotowy, a my ugotowani. Do drugiego dołka przystąpiliśmy wzmocnieni młotem udarowym, przez co dołek o głębokości około pół metra dał się wyrzeźbić w około pół godziny. Gdybyś chciał, drogi Czytelniku, przybliżyć sobie okoliczności, w których przyszło nam pracować, możesz się udać z łopatą i kilofem na jedną z ulic brukowanych kocimi łbami. Jeżeli włączysz jeszcze lodowaty wiatr 70km/h, analogia będzie pełna.

W końcu pięć dołków wykopaliśmy w trzy godziny, a cała instalacja układu pomiarowego była gotowa po sześciu. Fasolkę po bretońsku jedliśmy w milczeniu, myśląc przy tym, że eksperymenty z prądami magnetotellurycznymi to nie jest to, co lubimy najbardziej.

Pod wieczór ruszyłem na krótką przechadzkę, szukając relaksujących refleksji nad brzegiem jeziora. Nie wiem skąd, nagle przed mną zawisła skuła. Pojawiła się jakby wyjęta z czarodziejskiego cylindra. Zdrętwiałem z wrażenia. Skuła swingowała lekko, może dwa metry przede mną, na wysokości mojej twarzy. Patrzyliśmy sobie w oczy, nic nie mówiąc. Trwało to dobrych kilka sekund. Ochłonąłem trochę i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Cofnęła się nieco, ale nie zmieniła pozycji. Ja krok w prawo, ptak za mną. Krok w lewo – skuła za mną. Kevin Costner kiedyś tańczył z wilkami w Hollywood. Ja tańczyłem ze skułą w Oazie Bungera. W końcu usiadła dwa metry ode mnie i pozwoliła się sfotografować. Będzie w ramkach na honorowym miejscu, kiedy wrócę do domu.

Przesłane przez Marka Lewandowskiego