Co to takiego? Czyżby nasi koledzy wymyślili kolejne oryginalne antarktyczne święto? Jeśli tak, to na pewno mieli ku temu konkretną motywację.
84 dzień wyprawy
66°16’29” S, 100°45,00” E, Tz=+0°C, Tw=16°C, Patm= 974 hP
Dziś Dzień Konserwy. No nie, proszę mnie źle nie rozumieć, chodzi mi o konserwy w puszkach, których w stacji Dobrowolskiego znaleźliśmy multum. Już z powierzchownego oglądu widać, że konserwy swoje przeżyły. Jedne lekko wzdęte, inne zardzewiałe, jeszcze inne łączą cechy obu typów, a dodatkowo są dziurawe. Są jednak takie, które trzymają się świetnie, widać, że nie piły i nie paliły. Jedynie ich etykiety nie wytrzymały próby czasu i przepadły bez śladu. Szczególnie największe puszki, które znaleźliśmy w pawilonie geofizyków, intrygowały wyglądem i nieznana zawartością.
Przyszedł w końcu dzień, w którym musieliśmy powiedzieć puszkom, że w wieku ponad 60 lat dobiegły do mety. Były bohaterkami wielu informacji docierających z Oazy Bungera, do dziś widnieją na fotografiach, które znajdujemy w Internecie. Teraz kilka z nich znajdzie się w muzeum, inne, tak jak na przykład statki, zostaną przerobione na żyletki. Pewnie odetchną z ulgą, bo z ciemnej i zimnej kanciapy wylądują w łazienkach z ciepłą wodą i prysznicem.
Pytacie, co w środku? Z zachowanych etykiet wynikało, że w środku będzie boczek z grochem, mleko konserwowe, szynka, szparagi, masło etc. W dużych puszkach musiało być coś lżejszego, co trochę stukało przy wstrząśnięciu. Problematyka utylizacji śmieci jest szeroka, jednak punktem wyjścia do ich nowoczesnego zagospodarowania jest rozłączenie metalowej puszki od jej etykiety i zawartości.
Etykiet było niewiele, ale puszki z reguły były wypełnione treścią. Aby dochować procedur, musieliśmy puszki otworzyć. Standardowo otwieramy puszki otwieraczem, których mamy ze sobą do wyboru, do koloru. Wszystkie jednak wymagają pracy kciuka i nadgarstka, gdyż żadna nasza puszka nie ma wieczka zaopatrzonego w wygodne cięgło, pozwalające palcowi wskazującemu jednym ruchem oderwać wieczko i wydobyć zawartość w celu zrobienia sałatki. A puszek mamy ze 150. Otwierania takiej liczby puszek nie wytrzyma żaden kciuk ani nadgarstek.
Występuję więc z wnioskiem racjonalizatorskim, aby wykorzystać akumulatorową szlifierkę kątową, którą będziemy odcinać wieczka tuż poniżej tzw. rantu. Jak zwykle nie pomyślałem, zanim powiedziałem. Naszym powszechnie przyjętym zwyczajem bowiem jest, że kto wymyśli, ten robi. W efekcie przez cztery godziny odcinałem puszkom wieczka szlifierką, a Wojtek zarządzał ich zawartością. Kurtkę czyściłem potem szczotką ryżową, wodą i mydłem. Dzięki temu jednak mogliśmy się przekonać, w jakim stanie znajduje się żywność po ponad kilkudziesięciu latach przechowywania jej w warunkach antarktycznych. Otóż makroskopowo, potrawy w wielu przypadkach zachowały świeżość, co dotyczy szczególnie potraw z boczkiem i szynką. Warzywa zasadniczo poległy. Ale najlepsze na koniec. W dużych puszkach był chleb. Co trzeci wyglądał jakby przed chwilą wyszedł z pieca. Co więcej, masło również zachowane było w (makroskopowo) dobrym stanie.
Stan zachowania chleba wzbudził mój zachwyt, lecz zaraz potem niepokój, gdyż na przykład szczury, widząc nowe jedzenie, wysyłają najsłabszego, z reguły najstarszego osobnika, aby sprawdził, czy zdrowe. Zanim jednak zdążyłem przełknąć ślinę, Adam oderwał kawałek chleba i zjadł na surowo. Jak dotąd Adam czuje się dobrze. A Monika mogła zebrać, zważyć i dopisać kolejne 20 kg złomu do kategorii „metale”.
Przesłane przez Marka Lewandowskiego