Po 5 tygodniach w stacji Dobrowolskiego, zakończył się drugi etap wyprawy. Nasi koledzy bezpiecznie dotarli na pokład “Akademika Fiodorowa”.
96 dzień wyprawy
66°16’29” S, 100°45,00” E, Tz=-1C Tw=13, C Patm.= 988hP
O godzinie 7 rano Sergiej przyjeżdża „wiesdiechodem” który pozostawia nam na dwie godziny, abyśmy załadowali go bagażem, z którym polecimy helikopterem. Plan jest taki, że pierwszym polskim lotem (a drugim w harmonogramie lotów na dziś) poleci kontener, w drugim Monika i ja z bagażem pokładowym, trzecim drugi kontener, a Adam i Wojtek polecą na statek po południu, razem z częścią załogi rosyjskiej. W kontenerach dowodzi Adam organizując załadunek, Monika prowadzi intendenturę i sprząta kuchnię, Wojtek dostarcza towar i wespół z Adamem sztaują palety. Śmigłowiec ma odebrać pierwszy kontener ok. 11-tej, a o 10-tej jeszcze nie jest zamknięty. W końcu o 10.30 kontener jest zamknięty. Razem mamy 3,5 tony bagażu, w tym około pół tony śmieci. Ja czuję, że opadam z sił.
Dalej wydarzenia toczą się jak w słabym horrorze. Chaos, plazma i papka. Z Moniką ściągam flagi, choć to Wojtkowi należał się ten honor jako najmłodszemu w ekipie. Wojtek krzyczy, że nadciąga helikopter, Adam rozkazuje zbierać wszystko co może fruwać. Łapię puste kanistry i biegiem do agregatowni (poprzednio pisałem agregatorni, ale słownik uparcie poprawia, więc daję spokój). Jeszcze jakieś połamane deski, które odruchowo rzucam od zawietrznej „Krakowa”, jakby miał nadciągnąć wiatr ze wschodu (stale stamtąd wieje), a to przecież helikopter, więc będzie wiało zewsząd naraz. Zbieram co popadnie i przygniatam kamieniami, po czym wskakuję do sieni „Krakowa”, skąd mam widok na kontener. Wyciągam komórkę i zaczynam filmować. Wiatr od śmigieł coraz większy, wznieca pył i kurz, potem piasek i drobne kamienie. Zaczyna też fruwać to wszystko, czego nie zdążyliśmy ukryć. Największe zdumienie wywołuje widok lecącego w powietrzu banneru z logo i nazwą naszego Instytutu. Wojtek i Adam padają na ziemię i czekają, aż hak zaczepowy śmigłowca dotknie gruntu. To ważne aby nie dotknąć haka przed uziemieniem i odprowadzeniem ładunków elektrycznych z helikoptera. Inaczej można zostać porażony prądem, z przykrymi konsekwencjami dla organizmu. Nadal trzymam komórkę, która cały czas rażona jest piaskiem i kamykami. Aż dziw, że nadal działa. Tylko po co stałem z nią w otwartych drzwiach, skoro mogłem to wszystko nagrać przez okienko „Krakowa”, spokojnie, bez deszczu kamieni i bez drżenia rąk? Adrenalina wyłącza myślenie. Po uziemieniu, Adam chwyta za hak i zaczepia go na pętlach stalowych lin, które udźwigną kontener. Przez chwilę liny pozostają naprężone, po czym kontener unosi się powoli na trzydzieści metrów i odlatuje. Wiatr ustaje. Wojtek przynosi banner z kilkudziesięciu metrów. Logo jest nietknięte, nazwa czytelna. Taki niby zwykły banner, a tyle doświadczył. Nitowanie do kontenera w Warszawie, podróż TIRem przez Polske i Niemcy, a potem statkiem przez pół globu, helikopterem nad lodowcem szelfowym, twarde lądowanie w Oazie Bungera, pięć tygodni w zimnie i na wietrze, a na koniec fruwanie nad Oazą, by w finale spocząć lekko pomięty w salonie budynku „Kraków”. A i to jeszcze może nie być koniec jego przygód.
Odlatujemy z Moniką ok. 14-tej, po pół godzinie jesteśmy na pokładzie lodołamacza „Akademik Fedorov”. Rosjanie pomagają przenieść nam pół tony bagażu pokładowego do kabin. Ciepły prysznic wieńczy moje pięć tygodni w stacji Dobrowolskiego. Sześć godzin później dolatują Adam i Wojtek, którzy zamykali budynki, słysząc już nadlatujący po nich helikopter. Na ostatnią minutę, ale zdążyli. Adam mówi „końcówka to jazda po bandzie”. Czujemy się jakby przejechał po nas walec. Nie mamy siły rozmawiać . Tak skończył się drugi etap naszej podróży. Teraz tylko spać.
Przesłane przez Marka Lewandowskiego