100 dni!

Z okazji jubileuszu wyprawy przypłynęły wieloryby.

100 dzień wyprawy

64°43.18 S, 101°48.69 E, Tz=-0C, Patm=986 hP, stan zalodzenia 8 (rano) do 3 (wieczorem)

Rano aparat w garść i biegnę na rufę, bo słyszę, że w okolicy są wieloryby. Owszem, widziałem już kilka, ale trochę z daleka i bez osobistego kontaktu. A teraz Wojtek mówi mi, że są blisko. Dopadam rufy i widzę tych samych ludzi, co stali tu wczoraj. I olśnienie – kiedy ja podskakiwałem na „wiertolotnoj płoszczadkie”, ci „leniwce” obserwowali wieloryby! Rzeczywiście, mówią mi, że są tu od wczoraj… Mało zyskałem, za to sporo straciłem.

Ale wieloryby były wyrozumiałe. Doliczyłem się siedmiu, około 100 m od rufy, swingujących w górę i w dół i dmuchających fontannami jakby na do widzenia,. Nagle, tuż pod rufą, może 20 m ode mnie, pojawił się On, wielki pan podwodnych przestworzy. Łypnął okiem w moją stronę i dostojnie machnął ogonem. Jakby chciał powiedzieć „do zobaczenia!”. I jakby wiedział, że właśnie uświetnia jubileuszowy, setny dzień bloga.

Kilka minut potem statek ruszył rufą do przodu (czyli na wstecznym, a zatem do tyłu). Tak czy owak, spokojnie stojące nieopodal pingwiny wpadły w zdumienie, a potem w panikę, padając na dziób i, znaną nam już techniką, wiosłując skrzydłami aby tylko jak najdalej od potwora, który wyglądał na nieco odmienną górę lodową, aż tu nagle dał z kopyta. W myśli przepraszam pingwiny za zamieszanie.

O 16-tej Dimitrij, naczelnik 67 RAE, zwołuje zebranie w sprawie organizacji najbliższych dni. Jutro wieczorem stajemy przy Mirnym, a za tydzień przy Progressie. Zapowiada, że na Progressie wejdzie na pokład mnóstwo narodu. Razem będzie nas około 260 ludzi, to rzadkość na tym statku. Ostatni odcinek do Cape Town pokonamy ściśnięci jak sardynki. Mówi, że mamy pomagać nowym pasażerom, bo to morscy nowicjusze i mogą nie wiedzieć jak się zachować. To znaczy, że ja jestem niby taki stary wyga? No, powiedzmy, że to połowiczna prawda. W każdym razie już kombinuję, jakby tu uniknąć tłumu w okrętowej restauracji. Po Progressie znów powitają nas sześćdziesiątki, potem pięćdziesiątki, czterdziestki… Deja vu.

Przesłane przez Marka Lewandowskiego