Morskie opowieści

105 dzień wyprawy

68°38.01 S, 76°28.15 E, Tz=-4°C, Patm=978 hP, stan zalodzenia 5

Dziś lustrzana data 22.02.2022. Następna taka to 03.02.2030.

Wczoraj przed północą wyszedłem na pokład aby zaczerpnąć morskiego powietrza. To już ostatnie dni kąpieli w deszczu antarktycznych gwiazd. A nuż niebo będzie łaskawe i wolne od chmur? Pod koniec lutego noc nadchodzi szybciej, a do tego jest głębsza, bo ta styczniowa tylko noc udaje. Przy bezchmurnym niebie mógłbym pooglądać konstelacje południowego nieba oraz nacieszyć oczy prawie pełnym księżycem.

Zauważ, drogi Czytelniku, że Księżyc (i inne planety), podobnie jak Słońce, na półkuli południowej znajdujemy na północnej stronie nieba, a nie jak w Polsce, na stronie południowej. Co więcej, obserwując Słońce w ciągu dnia widzimy, że porusza się z prawej strony na lewą, a u nas z lewej na prawą. Co jeszcze więcej, woda spływająca w umywalce wiruje w lewo, przeciwnie do ruchu zegara, a u nas normalnie, czyli w prawo. Woda w umywalce wiruje odwrotnie za sprawą tajemniczej siły Coriolisa, która po przekroczeniu równika, zamiast odchylać poruszający się obiekt w prawo względem kierunku ruchu, odchyla go w lewo. Śmieszna ta półkula. Ale spokojnie. Ruch lewostronny w Australii pozostaje bez związku z siłą Coriolisa, a Ziemia kręci się z zachodu na wschód niezależnie od półkuli.

Otóż kiedy wyszedłem na pokład, doznałem uczucia trwogi. Za rufą niebo było prawie bezchmurne, lekko tylko rozświetlone barwami purpury zanurzonego pod horyzont słońca. Bliski pełni Księżyc, przesłonięty cienkim pasemkiem chmury, przywodził na myśl twarz skazańca na chwilę przed wykonaniem wyroku. Za to przed dziobem niebo było czarne od chmur. Jego czerń zlewała się z oceanem, tworząc razem coś na kształt wielkiego czarnego tunelu (ktoś z większą wyobraźnią od mojej zobaczyłby nawet czarną dziurę), do którego gnał nasz rozpędzony lodołamacz. Linia frontu atmosferycznego dzieliła obie części nieba wprost nad moją głową. Wpadaliśmy z purpurowej poświaty w absolutną ciemność, w której za chwilę nie będzie widać już nic.

Byłem na granicy między bytem a niebytem.

Szkoda, pomyślałem przez chwilę, że Edvard Munch tego nie widzi. Jego obraz „Krzyk” był ekspresją lęku artysty przed niebem o nieznanej mu wcześniej gamie barw. Opisywał to tak: …nagle niebo wypełniła krwista czerwień – zatrzymałem się, czując wyczerpanie i oparłem się na barierce – nad czarno-błękitnym fiordem było widać krew oraz języki ognia; – moi przyjaciele szli dalej, a ja stałem tam i trząsłem się z wrażenia – poczułem nieskończony krzyk przepływający przez naturę… No właśnie. Jedni widzą na niebie krew i języki ognia, a drudzy idą dalej spokojnie na spacer. Może Munch namalowałby równie energetyczny obraz rozjarzonego światełkami lodołamacza, wpadającego do czarnej dziury?

Po pewnym czasie dochodziło do nas tylko światło księżyca, jakby lampy świecącej w oddali przy wlocie do tunelu. I teraz pytanie kontrolne. W którym kierunku płynęliśmy?

Przesłane przez Marka Lewandowskiego