Pożegnanie

Nasi koledzy, uczestnicy IV Wyprawy Geofizycznej, wracają z Antarktydy do domu. Życzmy im szczęśliwej i bezpiecznej podróży.

111 dzień wyprawy

66°32.37 S, 92°57.87 E, Tz=-5°C, Patm=982 hP, stan zalodzenia 9

Przed południem korzystamy z okazji i zabieramy się śmigłowcem z meteorologiem Dimą. Towarzyszymy mu wraz z kilkoma innymi polarnikami (także Wołodią i Siewą) w locie do sezonowej stacji Drużnaja 4 (w języku rosyjskim Przyjacielska), około 100 km na zachód od zatoki Tala, w której stoimy. Lądujemy w niewielkiej, skalistej oazie, położonej pomiędzy dwoma wzniesieniami. Dima, prywatnie rockendrolowiec z małej wioski z centrum Rosji, zbiera dane z automatycznej stacji meteo, zasilanej przez cały rok akumulatorami ładowanymi z baterii słonecznych. Drużnaja to spora infrastruktura, kilkanaście pawilonów pamiętających czasy sprzed półwieku. Niektóre otwarte, inne zamknięte na kłódkę. Wchodzimy, gdzie można i rozglądamy się, jak inni aranżują sobie życie w okolicznościach podobnych do naszych w Oazie Bungera. Sporo analogii, choć mamy nowocześniejszą toaletę i ogrzewanie. Ale większą i przestronniej urządzoną messę mają w Drużnoj. Przylatujemy na statek spóźnieni na obiad. Ilia, pilot helikoptera Avialift, z którym szczerze się zaprzyjaźniliśmy, zaraz po obiedzie odlatuje na postój do stacji Progress. Wróci na pokład „Akademika Fedorowa”, gdy ten zostawi nas (i innych pasażerów) w Cape Town i przypłynie w to samo miejsce przy śnieżniku w zatoce Tala. Podobnie jak Dima zabiera swoją gitarę oraz dwie torby i również odlatuje na miesiąc do stacji Progress. Wymieniamy uściski rąk i adresy e-mail. Pozostajemy na statku z blisko 200 nowymi pasażerami, przybyłymi na statek z różnych wypraw rosyjskich z różnych wypraw rosyjskich.

Żegnam się nie tylko z Dimą i Ilią, ale również z Wami, drodzy Czytelnicy. A także z Antarktydą, Antarktyką i Oceanem Południowym. Tak, tak – wszystko ma swój kres. Dziś ostatni dzień, kiedy jeszcze stoimy przytuleni do antarktycznego lodu. Jutro rano „Akademik Fedorow” opuści czarowny świat i ruszy do Cape Town, gdzie przesiądziemy się na samoloty i, o ile los będzie łaskawy, pofruniemy do domów. Dalsze wpisy na tym blogu, jeśli się pojawią, będą już miały innych autorów. Nie wykluczam jednak ponownego spotkania z Wami, choć w innej formule.

Dam znać, jakby co.

Marek Lewandowski